ON
Gdy
dojechałem do Warszawy czułem się jak w domu. Pierwszy raz od długiego czasu
wiedziałem, że to jest moje miejsce na Ziemi. I doskonale wiedziałem, że stoi
za tym śliczna, niebieskooka szatynka. Uśmiechnąłem się na wspomnienie jej
twarzy, uśmiechu. Towarzyszyła mi w każdym możliwym momencie życia. Nawet jeśli
nie było jej przy mnie, nie przestawałem o Niej myśleć.
Wpadłem do
mieszkania chwilę po 7. Przywitałem się z mamą i wziąłem szybki prysznic. Gdy
skończyłem czekało już na mnie śniadanie w kuchni. Chwyciłem dwie kanapki i sok
pomarańczowy i zniknąłem w pokoju. Nie miałem wiele czasu. Głupio byłoby się spóźnić
na rozpoczęcie w szkole w której od jutra miałem uczyć. Zwłaszcza że to szkoła
artystyczna, szkoła do której chodziła Kornelia. Znów mimowolnie się
uśmiechnąłem i szukając odpowiednich ubrań, wyobrażałem sobie jej reakcję.
Miałem pewne przypuszczenia. Albo wiedziała już od dawna kim jestem i po prostu
nic mi nie mówiła a dziś po prostu uśmiechnie się do mnie i pocałuje jak zwykle
albo zacznie piszczeć jak te wszystkie fanki na naszych występach i zmieni się
nie do poznania. Dużo bardziej podobała mi się pierwsza perspektywa, choć nie
miało to dla mnie żadnego znaczenia. Kochałem ją bez względu na to jak się
zachowa dowiadując się kim naprawdę jestem.
Wybrałem
ciemne jeansy i białą koszulkę a do plecaka schowałem dresy i niebieski T-shirt
na występ. Założyłem czarne conversy i szary full cap gdy zapukał Max.
-Nie
słyszałem, że wróciłeś. – wszedł i zbił ze mną high-five. – Gotowy? Chłopaki
już czekają w budzie.
-Ta,
trafili bez problemu?
-No chyba
tak. Dawaj musimy się zbierać bo się spóźnimy!
20 minut
później siedziałem już za kulisami przebrany i gotowy do występu. Chłopaki
rozgrzewali się do muzyki Pezeta a ja z nerwów nie mogłem wysiedzieć w miejscu.
Chodziłem w tę i spowrotem nie mogąc znaleźć sobie miejsca aż w końcu
dołączyłem do chłopaków by choć trochę rozluźnić napięcie. Max wycofał się na
chwilę do automatu po napoje i chwilę później usłyszeliśmy krzyki na korytarzu.
Jeden krzyk, właściwie. Ale potem zagłuszył go śmiech więc kontynuowaliśmy. Gdy
pojawił się Max z butelkami próbowaliśmy go podpytać co tam się stało, ale
wykręcił się sprytnie mówiąc że wszyscy są już na auli i trzeba wyłączyć muzę.
A potem się
zaczęło. Przemowy, występ jakichś dzieciaków z orkiestry. Nudziliśmy się jak
mopsy i gdy zapowiedziano Olafa – naszego kumpla z konkursów który teraz uczył
dzieciaki wiedzieliśmy że nadeszła nasza kolej. Zbiliśmy piątki z całą ekipą i
wykrzyknęliśmy nasze hasło „Blue Squad” i gdy padło moje nazwisko i usłyszałem
pisk dziewczyn na auli wybiegłem machając wszystkim. Serce biło mi jak młotem.
Niemal wszyscy już usiedli gdy ją zobaczyłem.
Kornelia.
Stała tam…
zapłakana. Serce mi zamarło. Obok niej stał ten kretyn Wiktor i bezczelnie ją
obejmował.
Widziałem w
jej oczach coś czego w najśmielszych snach o tej chwili nie spodziewałbym się
zastać. Ból, rozczarowanie.
I wtedy
uciekła. Biegła jak zwykle gdy się posprzeczaliśmy a ten cały Wiktor pobiegł za
Nią.
Stałem jak
głaz. Nawet nie wiedziałem dokładnie co mam zrobić i wtedy postanowiłem że nie
zostawię jej jak wtedy na Starówce. Nie pozwolę jej uciec. Przeprosiłem Olafa
gestem dłoni i zeskoczyłem ze sceny biegnąc w kierunku w którym pobiegła
Kornelia. Gdy wybiegłem na dziedziniec, słońce skutecznie mnie oślepiło i gdy
zauważyłem ich biegnących za rękę do taksówki, było za późno. Zawaliłem.
Zraniłem
najważniejszą osobę w moim życiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz