sobota, 23 marca 2013

Rozdział 11 cz. 4


                                                                            ON


           Gdy dojechałem do Warszawy czułem się jak w domu. Pierwszy raz od długiego czasu wiedziałem, że to jest moje miejsce na Ziemi. I doskonale wiedziałem, że stoi za tym śliczna, niebieskooka szatynka. Uśmiechnąłem się na wspomnienie jej twarzy, uśmiechu. Towarzyszyła mi w każdym możliwym momencie życia. Nawet jeśli nie było jej przy mnie, nie przestawałem o Niej myśleć.
Wpadłem do mieszkania chwilę po 7. Przywitałem się z mamą i wziąłem szybki prysznic. Gdy skończyłem czekało już na mnie śniadanie w kuchni. Chwyciłem dwie kanapki i sok pomarańczowy i zniknąłem w pokoju. Nie miałem wiele czasu. Głupio byłoby się spóźnić na rozpoczęcie w szkole w której od jutra miałem uczyć. Zwłaszcza że to szkoła artystyczna, szkoła do której chodziła Kornelia. Znów mimowolnie się uśmiechnąłem i szukając odpowiednich ubrań, wyobrażałem sobie jej reakcję. Miałem pewne przypuszczenia. Albo wiedziała już od dawna kim jestem i po prostu nic mi nie mówiła a dziś po prostu uśmiechnie się do mnie i pocałuje jak zwykle albo zacznie piszczeć jak te wszystkie fanki na naszych występach i zmieni się nie do poznania. Dużo bardziej podobała mi się pierwsza perspektywa, choć nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Kochałem ją bez względu na to jak się zachowa dowiadując się kim naprawdę jestem.
Wybrałem ciemne jeansy i białą koszulkę a do plecaka schowałem dresy i niebieski T-shirt na występ. Założyłem czarne conversy i szary full cap gdy zapukał Max.
-Nie słyszałem, że wróciłeś. – wszedł i zbił ze mną high-five. – Gotowy? Chłopaki już czekają w budzie.
-Ta, trafili bez problemu?
-No chyba tak. Dawaj musimy się zbierać bo się spóźnimy!

               20 minut później siedziałem już za kulisami przebrany i gotowy do występu. Chłopaki rozgrzewali się do muzyki Pezeta a ja z nerwów nie mogłem wysiedzieć w miejscu. Chodziłem w tę i spowrotem nie mogąc znaleźć sobie miejsca aż w końcu dołączyłem do chłopaków by choć trochę rozluźnić napięcie. Max wycofał się na chwilę do automatu po napoje i chwilę później usłyszeliśmy krzyki na korytarzu. Jeden krzyk, właściwie. Ale potem zagłuszył go śmiech więc kontynuowaliśmy. Gdy pojawił się Max z butelkami próbowaliśmy go podpytać co tam się stało, ale wykręcił się sprytnie mówiąc że wszyscy są już na auli i trzeba wyłączyć muzę.
A potem się zaczęło. Przemowy, występ jakichś dzieciaków z orkiestry. Nudziliśmy się jak mopsy i gdy zapowiedziano Olafa – naszego kumpla z konkursów który teraz uczył dzieciaki wiedzieliśmy że nadeszła nasza kolej. Zbiliśmy piątki z całą ekipą i wykrzyknęliśmy nasze hasło „Blue Squad” i gdy padło moje nazwisko i usłyszałem pisk dziewczyn na auli wybiegłem machając wszystkim. Serce biło mi jak młotem. Niemal wszyscy już usiedli gdy ją zobaczyłem.
Kornelia.
Stała tam… zapłakana. Serce mi zamarło. Obok niej stał ten kretyn Wiktor i bezczelnie ją obejmował.
Widziałem w jej oczach coś czego w najśmielszych snach o tej chwili nie spodziewałbym się zastać. Ból, rozczarowanie.
I wtedy uciekła. Biegła jak zwykle gdy się posprzeczaliśmy a ten cały Wiktor pobiegł za Nią.
Stałem jak głaz. Nawet nie wiedziałem dokładnie co mam zrobić i wtedy postanowiłem że nie zostawię jej jak wtedy na Starówce. Nie pozwolę jej uciec. Przeprosiłem Olafa gestem dłoni i zeskoczyłem ze sceny biegnąc w kierunku w którym pobiegła Kornelia. Gdy wybiegłem na dziedziniec, słońce skutecznie mnie oślepiło i gdy zauważyłem ich biegnących za rękę do taksówki, było za późno. Zawaliłem.
Zraniłem najważniejszą osobę w moim życiu.





 Kochane czytelniczki,

mam  teraz niezmiernie szalony okres w życiu i zbyt dużo mam rzeczy do zrobienia by choćby zabrać się do pisania.

Obiecuję wam, że to wszystko zmieni się po świętach, kiedy uda mi się dopisać choć 2-3 rozdziały i będę mogła je systematycznie dodawać.

Dziękuję wam za wytrwałość i życzę Wesołych świąt :)
Wasza M.


P.s Potrzebuję waszej pomocy, kogo wolałybyście żeby wybrała Kornelia? 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz