sobota, 23 marca 2013

Rozdział 11 cz. 4


                                                                            ON


           Gdy dojechałem do Warszawy czułem się jak w domu. Pierwszy raz od długiego czasu wiedziałem, że to jest moje miejsce na Ziemi. I doskonale wiedziałem, że stoi za tym śliczna, niebieskooka szatynka. Uśmiechnąłem się na wspomnienie jej twarzy, uśmiechu. Towarzyszyła mi w każdym możliwym momencie życia. Nawet jeśli nie było jej przy mnie, nie przestawałem o Niej myśleć.
Wpadłem do mieszkania chwilę po 7. Przywitałem się z mamą i wziąłem szybki prysznic. Gdy skończyłem czekało już na mnie śniadanie w kuchni. Chwyciłem dwie kanapki i sok pomarańczowy i zniknąłem w pokoju. Nie miałem wiele czasu. Głupio byłoby się spóźnić na rozpoczęcie w szkole w której od jutra miałem uczyć. Zwłaszcza że to szkoła artystyczna, szkoła do której chodziła Kornelia. Znów mimowolnie się uśmiechnąłem i szukając odpowiednich ubrań, wyobrażałem sobie jej reakcję. Miałem pewne przypuszczenia. Albo wiedziała już od dawna kim jestem i po prostu nic mi nie mówiła a dziś po prostu uśmiechnie się do mnie i pocałuje jak zwykle albo zacznie piszczeć jak te wszystkie fanki na naszych występach i zmieni się nie do poznania. Dużo bardziej podobała mi się pierwsza perspektywa, choć nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Kochałem ją bez względu na to jak się zachowa dowiadując się kim naprawdę jestem.
Wybrałem ciemne jeansy i białą koszulkę a do plecaka schowałem dresy i niebieski T-shirt na występ. Założyłem czarne conversy i szary full cap gdy zapukał Max.
-Nie słyszałem, że wróciłeś. – wszedł i zbił ze mną high-five. – Gotowy? Chłopaki już czekają w budzie.
-Ta, trafili bez problemu?
-No chyba tak. Dawaj musimy się zbierać bo się spóźnimy!

               20 minut później siedziałem już za kulisami przebrany i gotowy do występu. Chłopaki rozgrzewali się do muzyki Pezeta a ja z nerwów nie mogłem wysiedzieć w miejscu. Chodziłem w tę i spowrotem nie mogąc znaleźć sobie miejsca aż w końcu dołączyłem do chłopaków by choć trochę rozluźnić napięcie. Max wycofał się na chwilę do automatu po napoje i chwilę później usłyszeliśmy krzyki na korytarzu. Jeden krzyk, właściwie. Ale potem zagłuszył go śmiech więc kontynuowaliśmy. Gdy pojawił się Max z butelkami próbowaliśmy go podpytać co tam się stało, ale wykręcił się sprytnie mówiąc że wszyscy są już na auli i trzeba wyłączyć muzę.
A potem się zaczęło. Przemowy, występ jakichś dzieciaków z orkiestry. Nudziliśmy się jak mopsy i gdy zapowiedziano Olafa – naszego kumpla z konkursów który teraz uczył dzieciaki wiedzieliśmy że nadeszła nasza kolej. Zbiliśmy piątki z całą ekipą i wykrzyknęliśmy nasze hasło „Blue Squad” i gdy padło moje nazwisko i usłyszałem pisk dziewczyn na auli wybiegłem machając wszystkim. Serce biło mi jak młotem. Niemal wszyscy już usiedli gdy ją zobaczyłem.
Kornelia.
Stała tam… zapłakana. Serce mi zamarło. Obok niej stał ten kretyn Wiktor i bezczelnie ją obejmował.
Widziałem w jej oczach coś czego w najśmielszych snach o tej chwili nie spodziewałbym się zastać. Ból, rozczarowanie.
I wtedy uciekła. Biegła jak zwykle gdy się posprzeczaliśmy a ten cały Wiktor pobiegł za Nią.
Stałem jak głaz. Nawet nie wiedziałem dokładnie co mam zrobić i wtedy postanowiłem że nie zostawię jej jak wtedy na Starówce. Nie pozwolę jej uciec. Przeprosiłem Olafa gestem dłoni i zeskoczyłem ze sceny biegnąc w kierunku w którym pobiegła Kornelia. Gdy wybiegłem na dziedziniec, słońce skutecznie mnie oślepiło i gdy zauważyłem ich biegnących za rękę do taksówki, było za późno. Zawaliłem.
Zraniłem najważniejszą osobę w moim życiu.





 Kochane czytelniczki,

mam  teraz niezmiernie szalony okres w życiu i zbyt dużo mam rzeczy do zrobienia by choćby zabrać się do pisania.

Obiecuję wam, że to wszystko zmieni się po świętach, kiedy uda mi się dopisać choć 2-3 rozdziały i będę mogła je systematycznie dodawać.

Dziękuję wam za wytrwałość i życzę Wesołych świąt :)
Wasza M.


P.s Potrzebuję waszej pomocy, kogo wolałybyście żeby wybrała Kornelia? 



sobota, 9 marca 2013

Rozdział 11 cz. 3



Budzik zadzwonił o 7:30. I dopiero po chwili zorientowałam się, że to dzwonił budzik w sypialni rodziców. Mimo to wstałam i poszłam się wykąpać. Z ręcznikiem na głowie weszłam do garderoby szukając odpowiedniego stroju na rozpoczęcie szkoły. Zdecydowałam się na czarną, lekko rozkloszowaną sukienkę przed kolano, z krótkim rękawem. Wróciłam do łazienki i umyłam zęby. Zrobiłam delikatny makijaż i czarnym eyelinerem narysowałam kreski na powiekach. W garderobie założyłam czarne szpilki,  perełkowy kołnierzyk i pasujące kolczyki. Przepakowałam rzeczy do czarnej chanelki a skórzana kurtkę przerzuciłam przez ramię.  Wychodząc na korytarz zerknęłam na zegar w holu – 8:20. Za dziesięć minut będzie po mnie Wiktor. Poszłam więc do kuchni i nalałam sobie soku. Przysiadłam na blacie i wpatrywałam się w okno. Próbowałam dojść do tego w jakim jestem humorze, ale wszystko zdawało się być w normie. O dziwo nie czułam się niezmiernie szczęśliwa z powodu dzisiejszego powrotu Wojtka, mimo że tęskniłam już za Nim.  Po prostu było mi miło że znów go uściskam. Żadnych dzikich euforii.
Moje rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Zeskoczyłam więc z blatu i chwytając z podłogi torbę wyszłam na przywitanie mojemu przyjacielowi.
-Cześć! – uśmiechnęłam się do Niego i pocałowaliśmy się na powitanie.
-Wow! Wyglądasz jak modelka! Cześć, ślicznotko! – widziałam jak Wiktor badawczo mi się przygląda i uśmiecha zalotnie.
-Bez przesady… Chcesz wstąpić na coś zimnego do picia?- zmieszana postanowiłam zmienić temat.
-Nie, dziękuję. Miałem raczej nadzieję, że po rozpoczęciu dasz się wyciągnąć na mrożoną kawę?
-Jasne, czemu nie… - wiedziałam, że Wojtek wróci dopiero po południu więc mogłam iść na godzinkę czy dwie żeby poplotkować przy kawie.
-To co? Idziemy? – zapytał Witek i podstawił mi ramię, chwyciłam go pod rękę i chwile później szliśmy już na przystanek.
Dopiero gdy wysiedliśmy z tramwaju wciąż żartując z nauczycieli Witek zmienił temat i gdy tak szliśmy pod rękę czułam jego narastające napięcie.
-Kornelia? A Twój emm… chłopak… gdzie będzie chodził do szkoły?- widziałam, że był zdenerwowany. Ale ja nawet nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. Wojtek mówił mi co prawda, że przepisał się do liceum. Ale w samej Warszawie było ich ze 30!
-Nie wiem.
-Nie wiesz? Serio? – spytał wyraźnie zdziwiony.
-Zawsze mieliśmy wiele ciekawszych tematów do omówienia i rzeczy do zrobienia.- odpowiedziałam szczerze i zaczerwieniłam się po same czubki uszu na wspomnienie naszych pocałunków. No cóż… nie mogłam się oszukiwać, że znam mojego chłopaka jak własną kieszeń. Wręcz przeciwnie. Wiedziałam o nim tylko tyle ile sam mi powiedział.
-No tak… Głupio, że spytałem. – Wiktor doskonale zdawał sobie sprawę co miałam na myśli i widać że zrobiło mu się głupio.
-Coś Ty.. Kto pyta nie błądzi. – uśmiechnęłam się do niego i już resztę drogi nie wracaliśmy do tego tematu.

                Wchodząc do budynku szkoły od samego wejścia powitały nas radosne powitania i zaciekawione spojrzenia gdy szłam pod rękę z szkolnym playboyem. Trzeba było przyznać Wiktorowi że umiał zawrócić dziewczynom w głowie. Na własnej skórze przekonałam się jaki wpływ ma jego urok na dziewczynę gdy choćby się uśmiechnie. Byliśmy jednak zbyt zagadani z Witkiem aby zwrócić uwagę na tak mały szczegół jak trzymanie pod rękę. Przeszliśmy głównym holem w kierunku auli wciąż kiwając głowami lub odmachując znajomym.
-Kornelia! Cześć!  – usłyszeliśmy krzyk za plecami i w tym samym momencie się odwróciliśmy. Daria. Stała jak wmurowana. Byłam niemal pewna, że spodziewała się zobaczyć koło mnie Wojtka i w chwili gdy zdała sobie sprawę z kim idę,  byłam już przekonana, że za chwilę przejedzie po mnie blond ciężarówka.
-WIKTOR?! – wydarła się cieniutkim głosem i podbiegła do nas na swoich dziesięcio- centymetrowych obcasach na ile to było możliwe. Wyglądała komicznie niczym głupiutka dziewczyna w tanich sit-comach. –
-JAK MOŻESZ?! PRZECIEŻ DOPIERO CO ZERWALIŚMY! A TY SIĘ JUŻ Z NIĄ UMAWIASZ!
-Daria, proszę Cię… Nie dramatyzuj. Nie chodzimy ze sobą! Jesteśmy tylko przyjaciółmi! – Wiktor starał się ją uciszyć gdyż wokół naszej trójki robiło się już małe zbiegowisko gapiów.
-ZAKMNIJ SIĘ! NIC DO MNIE NIE MÓW! – uniosła mu dłoń do twarzy w geście uciszenia i wymierzyła we mnie długim tipsem – TY ZDZIRO! ODBIŁAŚ MI CHŁOPAKA! A BYŁYŚMY W JEDNEJ PACZCE! – widziałam jak jej dwie przyjaciółki biegną w tym samym śmiesznym stylu co Daria niosąc jej paczkę chusteczek. Jedno trzeba im było przyznać – wyglądały jak pierwszorzędne wywłoki. Nawet się nie siliły na wygrzebanie z szaf normalnego ubrania. Normalnego,  jeśli materiałowy pasek ledwie zasłaniający tyłek można nazwać normalna spódnicą.
-Nie dramatyzuj Daria. Nie będę się z Tobą kłócić bo nie mam o co. Nie chodzę z Wiktorem i doskonale o tym wiesz. Sama jeszcze podrywałaś mojego chłopaka w parku. – odpowiedziałam śmiało i dość głośno by przysłuchujący się nam ludzie nie roznieśli mylnych plotek. – Więc jeśli ktoś tu jest zdzirą to Ty. A teraz wybacz ale chcemy zająć dobre miejsca na auli… - odwróciłam się na pięcie i dziarskim krokiem udałam się w kierunku drzwi do auli. Słyszałam śmiech widzów całego zdarzenia a chwilę później dołączył do mnie Wiktor który był zupełnie rozbawiony.
-Ale jej powiedziałaś! – rzekł niemal zachwycony i wybuchnął śmiechem. Chwilę później i ja się śmiałam choć w życiu nie posądziłabym samej siebie o takie zachowanie.
-Nela! Witek! Czekajcie! – usłyszałam głos Tosi i przystanęłam, żeby na Nią zaczekać. – No, no! Piękny początek szkoły zgotowałaś naszej Barbie! Ludzie do końca roku będą mieli o czym gadać! – uśmiechnęła się i dobiegając do Nas uściskaliśmy się na powitanie.
-Szkoda gadać…  Chodźmy bo zaraz się zacznie.– pospieszyłam ich  i zajęliśmy miejsca na auli, dokładnie naprzeciwko sceny.
Niecałe 5 minut na scenie pojawił się Dyrektor i przywitał wszystkich uczniów. Następnie wystąpiła szkolna orkiestra grając znane wszystkim melodie a tuż po ich występie na scenie pojawiła się jakże „uwielbiana” przeze mnie Matylda Chojnowska. Zawsze rywalizowała ze mną o bycie lepszą co wychodziło jej bez większego skutku bo i ja się nie przejmowałam.
Wyglądała, no cóż… nigdy nie nabijałam się z Niej ale jej styl ubierania wszem i wobec budził uśmiech na twarzy. Bo Matylda nosiła spódnice do ziemi. Zawsze i wszędzie. W kratkę, kwiatki, groszki, paski… i do tego włochate sweterki. Nie chodziło o to, że nie miała pieniędzy na lepsze ubranie. Nie. Nie raz kupowała sobie taką samą koszulkę jak ja czy buty by być „taka jak ja” Ale ona po prostu zachowywała się jak by miała swój świat. Tak było i teraz. Miała na sobie długą spódnicę w kolorze trawy i do tego rozciągnięty, błękitny sweter. Gdy pojawiła się na scenie powitały ją gwizdy chłopców którzy wręcz się z niej nabijali.
Spojrzałyśmy na siebie znacząco z Tosią i pokręciłyśmy głowami z dezaprobatą ale i z ironicznym uśmieszkiem. Tak się u nas okazywało „Żenada”/”Klapa na całej linii”. Rozumiałyśmy się bez słów.
Nikt nie słuchał biednej Matyldy, która spaliła buraka i zeszła w pośpiechu i schowała się za kulisami. Po jej występie przyszedł czas na przemówienia  nauczycieli. Oczywiście nikt na Sali nie przejmował się wystąpieniami nauczycieli przedmiotów ścisłych i humanistycznych. Każdy czekał na wystąpienie swojego wychowawcy i trenerów tańca. I choć nikt nie mówił tego głośno, każdy oczekiwał GWIAZDY.
Gdy na scenie pojawił się Profesor Olaf – trener hip-hopu, moja klasa poderwała się do owacji na stojąco. Nasz wychowawca był zdecydowanie najlepszym pedagogiem jaki uczył kiedykolwiek w szkole. To właśnie On miał nas poinformować o treningach i kto je poprowadzi.
-Witam wszystkich serdecznie! No nie powiem ale stęskniłem się za Wami przez te dwa miesiące. Brakowało mi Waszych ślicznych buziek na Sali. Ale nie będę się tu roztkliwiał! Moja klasa kochana doskonale zdaje sobie sprawę, że  w tym roku ma przed sobą masę roboty. Czekają Was występy semestralne i doskonale wiecie że nie możecie podejść sobie do tego „na lajcie”. Więc razem z dyrektorem postanowiłem zadbać o Was jak najlepiej to możliwe i zgłosiłem się do pewnego młodego, bardzo utalentowanego i kreatywnego chłopaka który mimo że musiał wiele poświęcić, zgodził się przyjąć moją propozycję. Kochani, wiem że dzięki Niemu zobaczycie co znaczy kochać taniec, kochać Hip-Hop. Chyba nawet nie muszę Wam przedstawiać jego osoby bardziej bo doskonale znacie go z gazet i telewizji! Panie i Panowie! Wojciech Szafrański! Założyciel grupy BLUE SQUAD – Wielkie brawa!
A ja czułam jak ogarnia mnie nicość. Zrobiło mi się słabo i łzy stanęły mi w oczach. Gdy na scenie pojawił się On. Mój chłopak. Który robił ze mnie cały czas idiotkę! Skąd ja miałam wiedzieć, że jest jakimś mistrzem tańca – wielką gwiazdą?! A On mi nic nie powiedział! Czułam się oszukana i zdradzona jednocześnie. Miałam ochotę płakać z rozpaczy! I gdy wszyscy wciąż stali i bili brawo ja musiałam podtrzymać się fotela żeby nie upaść. Czułam że łzy płyną mi po policzkach i nawet nie próbowałam ich wycierać. Wiktor który siedział po mojej prawej stronie szybko zorientował się kim jest nasza szkolna Gwiazda i oparł mnie na sobie i nie pytając o moją zgodę zarządził że wychodzimy stąd. Dopiero gdy wszyscy usiedli na swoich miejscach a my wciąż przeciskaliśmy się między siedzeniami odważyłam się spojrzeć w kierunku sceny. Doskonale widziałam błękit oczu Wojtka utkwiony we mnie. Trwało to może sekundę ale nim się zorientowałam, biegłam już holem w kierunku wyjścia. Przystanęłam na chwilę, ściągnęłam szpilki i trzymając je w ręku wybiegłam na skąpany w słońcu dziedziniec.
Wyprostowałam się i ciężko oddychając nie ze zmęczenia a od płaczu, pierwszy raz w życiu poznałam smak zawodu. Nikt mnie bardziej nie upokorzył jak mój własny chłopak, ukrywając kim tak naprawdę jest! Czułam, że się rozpadam i gdy chwile później znajdowałam się w ramionach Wiktora, czułam się jak najbardziej bezbronna osoba na świecie. A Wiktor nic nie mówił, tylko kołysał mnie w swoich ramionach i nawet nie miał odwagi by przestać. Dopiero gdy choć trochę opanowałam szlochanie, Witek pociągnął mnie za rękę i pobiegliśmy w kierunku postoju taksówek. Wsiedliśmy do pierwszej i wciąż wtulona w mojego przyjaciela usłyszałam gdy podaje mój adres. Ale nie interesowało mnie już to. Właśnie odbył się mój prywatny koniec świata.



niedziela, 3 marca 2013

Rozdział 11 cz. 2



Imagine Dragons- Radioactive <3  


     Obudziło mnie dobijanie do drzwi w holu więc nie otwierając oczu czekałam aż mama otworzy. Niestety minutę później pukanie było coraz głośniejsze a żaden z domowników wciąż nie otwierał drzwi.
Wstałam niechętnie z łóżka i w drodze do drzwi przetarłam oczy próbując się rozbudzić. Podeszłam do drzwi i przez wizjer sprawdziłam kto się tak dobijał. Bardzo się zdziwiłam gdy pod moimi drzwiami zobaczyłam… Wiktora. Przekręciłam klucz i uchyliłam drzwi.
-Hej, co tu robisz? Stało się coś?- zapytałam powstrzymując ziewnięcie.
-Jeju Nela, nareszcie. Obudziłem Cię? Strasznie przepraszam! Ale jestem w kryzysowej sytuacji! Wpuścisz mnie?
-Jasne, wejdź… -odsunęłam się i otworzyłam szerzej drzwi zapraszającym gestem wskazując na salon.
-Ratujesz mi życie! – Witek ściągnął buty, pocałował mnie przelotnie w policzek i poszedł do salonu. Podążyłam za nim i mijając po drodze lustro przejrzałam się w nim mając na dzieję, że wyglądam jako tako. Niestety. Moje oczy były zapuchnięte, włosy rozwalone a twarz niezdrowo blada. Nie przejęłam się tym zbytnio i po prostu rozsiadłam się w fotelu naprzeciwko Witka.
-Przepraszam Cię za mój wygląd ale spałam i pewnie sprawiam wrażenie dziewczynki z „Klątwy”…
-No coś Ty. – uśmiechnął się mój przyjaciel. – Ty zawsze ślicznie wyglądasz. Jeszcze raz strasznie Cię przepraszam za najście ale już na prawdę nie wiedziałem gdzie mam pójść.
-Coś się stało?
-Huragan Daria. – roześmialiśmy się oboje.
-No tak, to wiele wyjaśnia. – uśmiechnęłam się szeroko. – Przyniosę nam coś do picia a potem mi wszystko opowiesz. Cola, sok czy woda?
-Cola może być. – uśmiechnął się gdy wstawałam do kuchni. Po drodze zauważyłam na szafce w holu karteczkę.

Musiałam pilnie wyjść do przychodni i nie chciałam Cię budzić. Wrócę po 20. Filip jest u kolegi, odbiorę go jak będę wracać. Obiad w lodówce, podgrzej jak będziesz głodna. Tata ląduję po 19 więc może być wcześniej niż Ja. Nie wychodź dziś nigdzie.
M.
Prychnęłam. Była dopiero 15… No tak… Jak zwykle władcza i bez sprzeciwu w każdych kontaktach ze mną. I to ma być mama? Wzięłam z lodówki butelkę Coli i wyjęłam z szafki szklaneczki i moje ulubione jagodowe delicje. Wracając do salonu, zastałam Wiktora rozmawiającego przez telefon więc po cichutku nalałam nam napój i otworzyłam ciastka, biorąc przy okazji jedno. Mogłam się założyć, że Wiktor rozmawiał z którymś z chłopaków z ekipy ale jego podniesiony ton wcale mnie w tym nie upewniał.
-Dzwonił Kuba, przepraszam że tak długo… - zagaił, siadając na kanapie.
-Tak przypuszczałam, że to ktoś z ekipy. – odpowiedziałam,  sięgając po szklankę. – To o co chodzi z Darią?
-Och gdybym ja to wiedział… - rozsiadł się wygodniej i założył ręce za głowę. – Myślałem, że się pozbyłem kłopotu zrywając z Nią. Ale okazało się, że jest jeszcze gorzej. Wydzwania do mnie, pisze miliony smsów, wiadomości na facebook’u… a jak to nie skutkowało to zaczęła nękać chłopaków. Kazała im przekonać mnie, żebym do niej wrócił a kiedy i oni zaczęli ją olewać to przyszła do mojej mamy. I właśnie dziś gdy pomagałem Pani Iwonie, mama zadzwoniła do mnie że odwiedzi mnie Daria bo była rano u Nas w domu. Niestety dowiedziałem się tego dosłownie minutę przed dzwonkiem domofonu i nie miałem gdzie uciec. Pani Iwona wiedziała że się znamy i kazała mi biec do Ciebie. Ot cała historia. – uśmiechnął się przepraszająco na co odpowiedziałam mu wybuchem gromkiego śmiechu.
-No to masz przerąbane. – odpowiedziałam tylko i oboje zaczęliśmy się śmiać. W tym samym czasie po raz kolejny zadzwonił domofon. – Sprawdzę kto to.
Idąc do domofonu wciąż nie mogłam przestać się śmiać. I gdy podnosiłam słuchawkę i na ekranie zobaczyłam Maxa nagle przeszły mnie złe przeczucia.
-Cześć Maksiu, co jest?
-Hej. Mogę wejść na chwilę?
-Jasne! Już Ci otwieram, właź.
Dwie minuty później zaprosiłam brata mojego chłopaka do salonu. Maxowi wyraźnie zrzedła mina gdy zobaczył w moim salonie obcego chłopaka.
-Myślałem, że będziesz sama… To może ja nie będę przeszkadzać… - zmieszał się i już miał się odwrócić do wyjścia, gdy pociągnęłam go za rękę i zaciągnęłam do salonu.
-No coś Ty. To mój przyjaciel z dzieciństwa Wiktor. Wiktor, to jest brat mojego chłopaka – Max.
-Ten Wiktor? – spojrzał na mnie podejrzliwie i doskonale wiedziałam, że przypomniał sobie mój wypadek gdy zapłakana po kłótni z Witkiem, wpadłam na Niego w parku.
-Tak, poznajcie się. – uśmiechnęłam się niepewnie i widziałam, że Max dość niechętnie podał mu rękę choć Wiktor niczego nie zauważył. – Więc, co Cię sprowadza? –spytałam, wskazując bratu Wojtka miejsce na kanapie obok Wiktora.
-Mój braciszek zatrudnił mnie jako gołębia pocztowego bym upewnił się, że nic ci nie jest bo nie odbierasz od niego telefonów od rana. Więc oto jestem by sprawdzić czy wszystko gra. – zrobił głupią minę i wskazał na siebie kciukami co wywołało u mnie chichot.
-Bardzo Cię przepraszam… rano byłam zajęta a później usnęłam no i potem wpadł Wiktor i się zagadaliśmy. Zostawię Was na chwilę samych i osobiście zadzwonię do Wojtka. – pobiegłam do pokoju i siadając na łóżku sprawdziłam nieodebrane połączenia. 12 nieodebranych połączeń od Wojtka. Bez chwili zastanowienia nacisnęłam zielony klawisz a Wojtek odebrał już po drugim sygnale.
-Nela! Całe szczęście, że dzwonisz. Bałem się, że coś Ci się stało.
-Coś Ty głuptasie! Wszystko jest w porządku. Właśnie przyszedł do mnie Max i przekazał że nie możesz się do mnie dodzwonić a ja spałam i nie słyszałam dzwonka. Nie potrzebnie ciągnąłeś brata przez pół miasta…
-Bardzo dobrze! Niech się trochę ruszy z domu. – czułam, że się uśmiecha więc zagaiłam:
-Czy mi się wydaję czy Ty masz dobry humor?
-Nie wydaję Ci się skarbie. Jestem przeszczęśliwy, że już jutro się z Tobą zobaczę! – zachichotałam.
-Wariat! Nie ma Cię dopiero dwa dni…
-I powiesz mi, że za mną nie tęsknisz? – udał smutny ton.
-Och tęsknię… I to bardzo. Nawet sobie nie wyobrażasz… - znów uśmiech pojawił się na mojej twarzy.
-Jutro zaraz po rozpoczęciu wpadnę po Ciebie i pójdziemy gdzieś razem na cały dzień.
-Już nie mogę się doczekać.
-Ja też. Kocham Cię Maleńka, ale teraz muszę lecieć pomóc tacie.
-Ja też Cię kocham, bardzo bardzo.
-I tak ja bardziej! Wyśpij się skarbie.
-Ty też! Do jutra !
Rozłączyłam się i cała w skowronkach wróciłam do salonu. Ku mojemu zdziwieniu chłopaki ucinali sobie całkiem przyjazną pogawędkę.
-Załatwione. – uśmiechnęłam się do chłopaków i rozsiadłam w fotelu.
-No to całe szczęście. Mój braciszek wisi mi piwo, albo i dwa za dostarczenie wiadomości. Zrywam się mordeczki bo Tosia pewnie już na mnie czeka. – wstał i zabrał plecak który leżał koło drzwi. – Miło było poznać. – zwrócił się do Wiktora i zbił z Nim piątkę. –Nela, odprowadzisz mnie do windy?
-Jasne. – wstałam i poszłam za nim, zamykając za sobą drzwi od mieszkania. A gdy zostaliśmy sami widziałam po minie Maxa, że jest na mnie wkurzony.
-Kornelia mam wielką nadzieję, że wiesz co robisz wpuszczając tu tego typa…
-Tak, spoko. Wyjaśniliśmy sobie wszystko i mam nadzieję że wszystko już będzie okej.
-No ale przecież odeszłaś z tej waszej ekipy? Po co się zadajesz ze sprawcą swojego odejścia?
-Przeprosił mnie i wyjaśniliśmy sobie wszystko. Po za tym znamy się od dziecka i ciężko mi zapomnieć o wspólnych chwilach z dzieciństwa.
-To jest twoja sprawa, mi nic do tego. Ale niech zgadnę, Wojtek nie ma pojęcia że on siedzi teraz u Ciebie?-  Zaczerwieniłam się.
-Nieee, ale to nie ma przecież żadnego znaczenia… To tylko kolega, nie widziałam sensu mówić o tym Wojtkowi…Ja…
-Spoko. Nie powiem mu że go tu zastałem, tylko uważaj na siebie dziewczyno, bo on patrzy na Ciebie jak w obrazek a to się może źle skończyć. No winda już jest. Trzymaj się mała i uważaj na siebie. - ucałował mnie w czoło i gdy drzwi od windy się zamknęły pomachał mi na pożegnanie.
 Wróciłam do mieszkania bez humoru i z wyrzutami sumienia. Wiktor od razu to zauważył i podszedł do mnie kładąc rękę na moim prawym ramieniu.
-Wszystko w porządku?
-Tak, tak. – odpowiedziałam smętnie. – Chcesz jeszcze Coli?
-Nie dziękuję. Będę się już zbierał. Dochodzi 16 a jeszcze trochę roboty mnie dziś czeka. Na pewno wszystko okej?
-Tak, nie przejmuj się. – wykrzywiłam się na kształt uśmiechu i odprowadziłam Wiktora do drzwi.
-Słuchaj, jutro musze zrobić rano zakupy Pani Iwonie to może wpadnę po Ciebie o 8:30 i razem pójdziemy na rozpoczęcie?
-Jasne, czemu nie... – uśmiechnęłam się już nieco bardziej entuzjastycznie i pożegnałam się z Wiktorem. – W takim razie do jutra!
-Do jutra!
Zamknęłam za Nim drzwi i czułam, że się rozpłaczę. Czy zrobiłam naprawdę coś złego, że czułam się winna nakrycia mnie z Wiktorem, plotkujących jak starzy, dobrzy znajomi? Czemu Max postawił mnie w takim świetle? Przecież nic złego się nie stało! Otarłam spływające łzy, sprzątnęłam szklanki i wciąż pochlipując poszłam do łóżka bez żadnych chęci do życia. Słyszałam jak wrócił tata i jak sprawdzał czy śpię. Czułam też jak całował mnie w czoło i zamykał cichutko drzwi ale nie miałam siły choćby podnieść powiek. Może nie chodziło o siły tylko o chęci? Sama nie wiedziałam. Liczył się tylko sen...